Prawdziwa historia uzdrowienia mojej córki

Chciałabym się z Wami podzielić historią, która wydarzyła się naprawdę – historią pełną bólu, walki, nadziei i… cudu.

Moja córka, dziś już 15-letnia, przyszła na świat z rozszczepem wargi i obu podniebień. Od pierwszych chwil życia czekała nas długa droga – operacje zeszycia, rehabilitacja neurologopedyczna, ciągłe wizyty lekarskie. Po etapie leczenia twarzy i podniebienia skupiliśmy się na jej słuchu. W związku z wadą wrodzoną, Wiki miała niedosłuch – niektóre dźwięki docierały do niej ciszej. Mimo to funkcjonowała dzielnie – w szkole siadała w pierwszej ławce, ustawiała się bliżej nauczyciela, by jak najlepiej słyszeć.

W wieku 8 lat trafiliśmy do Międzynarodowego Centrum Zaburzeń Słuchu i Mowy w Kajetanach (dziś Światowe Centrum). Po badaniach zakwalifikowano ją do drenażu uszu – zalegający płyn powodował pogorszenie słuchu. Zabieg w kwietniu 2010 roku przyniósł świetny efekt – Wiki słyszała znów bardzo dobrze. Niestety, uprzedzono nas, że dreny mają tendencję do „wypadania”. I tak się właśnie stało – jeden po roku, drugi nie wiadomo kiedy. Sytuacja się powtórzyła – znów niedosłuch, znów diagnoza, znów propozycja drenażu.

Zanim jednak podjęliśmy decyzję o kolejnym zabiegu, zaczęłam szukać pomocy alternatywnej. W maju 2016 trafiłam do pani Ani Mikulskiej, która przeprowadziła u Wiktorii zabieg fantomowy. Równocześnie Aron rozświetlił jej przeszłe wcielenia – w jednym z nich miała roztrzaskaną czaszkę, w innym utonęła. Usłyszałam wtedy: „płyn został”. Symboliczne? Może. Ale to był początek wielkiej przemiany.

Pani Ania zasugerowała, by zapytać w Instytucie o mechanizm powstawania płynu w uszach i inne możliwe formy leczenia. Niestety, odpowiedź zastępcy dyrektora była… bolesna. Zamiast informacji – zarzuty, że podważam ich kompetencje, groźba sądowa i lista literatury medycznej w języku angielskim. Wróciłam do siebie z uczuciem rozczarowania i niezrozumienia. Ale wtedy właśnie podjęłam ważną decyzję – oddałam tę sprawę Bogu. Zawierzyłam całym sercem, prosząc, by On się nią zajął.

Dalsze działania toczyły się „po ludzku” – pojechaliśmy na konsultację do Poznania. Badania słuchu w maju 2017 wykazały, że drenaż jest znów wskazany. Kajetany wyznaczyły termin zabiegu na 24 sierpnia. Wszystko wydawało się „pięknie poukładane” – córka mogła pojechać na dwa obozy harcerskie, odpocząć, a zaraz po wakacjach mieć zabieg.

W międzyczasie w naszym domu „przybywało” kotów – prowadzimy dom tymczasowy. W lipcu pojawił się Piorun – wyjątkowy kociak, który upodobał sobie spanie na głowie mojej córki, mrucząc jak traktor. Jakby wyciągał z niej ostatnie pozostałości tego, co miało być uzdrowione.

Nadszedł dzień wyjazdu. 400 km, nowe – bezpieczne auto pożyczone od chrzestnego. Wszystko gotowe. W dniu poprzedzającym zabieg odbyła się konsultacja. Lekarz przeprowadził badanie endoskopowe uszu. Najpierw jedno ucho – „nie ma płynu”. Drugie – „tu też nie ma”. Zaniemówiliśmy. Wysłał nas jeszcze na dokładne badania: tympanometrię, audiometrię tonalną. Wyniki potwierdziły to samo – słuch idealny. Lekarz powiedział: „Drodzy Państwo, zabieg nie jest potrzebny. Jedźcie spokojnie do domu.”

Wyszliśmy z gabinetu oniemiali, z oczami pełnymi łez. To, co się wydarzyło, przekroczyło nasze oczekiwania. Nie tylko zabieg okazał się zbędny – córka mogła znów kąpać się bez ograniczeń, bez czepka, bez waty z parafiną. Żadnych ograniczeń. Czysty, piękny słuch.

Wiedziałam wtedy – to był CUD. Nie tylko medyczny. Boski. Bóg działał w tym wszystkim – i w czasie, i w okolicznościach, i przez ludzi, których postawił na naszej drodze. Wcześniejsze znaki? Motyl, który wleciał do pokoju i odleciał. Budzenie się w nocy o 3:33, 4:44, 5:55. Powtarzające się liczby 11:11, 77, 88, 55 – na rejestracjach, zegarach, dokumentach. Piosenki, które „przypadkiem” mówiły: „Nie lękaj się. Masz w sobie moc.”

Nie sposób opisać tego, co przeżyliśmy. Ale wiem jedno – kiedy puściłam kontrolę, kiedy oddałam wszystko Bogu i zaufałam, wydarzyło się coś większego, piękniejszego, niż mogłam sobie wymarzyć.

  • Agnieszka
X